Doktor Eduard patrzył na chłopca z niedowierzaniem. Mały Matei mówił spokojnie, bez śladu strachu czy niepewności, jakby naprawdę wiedział, o czym mówi. W końcu lekarz westchnął i powiedział cicho:
— Dobrze, Matei. Chodźmy do środka. Ale tylko na chwilę, dobrze?
Chłopiec skinął głową i wszedł ostrożnie do sali. Valeria spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się. Matei podszedł powoli, jakby znał każdy ruch, i uklęknął przed jej wózkiem.
— Cześć, Valeria. Jestem Matei. — powiedział, wyciągając rękę. — Pozwolisz, że coś spróbujemy razem?
Dziewczynka skinęła głową.
Eduard chciał przerwać tę scenę, ale coś go powstrzymało. Coś w tym chłopcu — w jego delikatności, w pewności — sprawiło, że nie potrafił się wtrącić.
Matei delikatnie wziął nóżkę dziewczynki w dłonie. — Mama mówiła, że trzeba z nimi rozmawiać — szepnął. — Nóżki lubią, jak ktoś je słucha.
Zaczął bardzo powoli masować jej stopy, potem kolana, cicho mrucząc jakieś słowa, może modlitwę, może piosenkę. Valeria patrzyła na niego z pełnym skupieniem. Po chwili jej palce lekko drgnęły.
— Tato! — zawołała z zaskoczeniem. — Czuję, że mnie łaskocze!
Eduard zamarł. Fala emocji przeszła mu przez całe ciało. Od miesięcy nie słyszał w jej głosie tyle życia.
— Matei, co ty robisz? — zapytał półgłosem.
— Nic wielkiego, panie doktorze. Tylko trochę ciepła. Mama zawsze mówiła, że dotyk to też lekarstwo.
Od tego dnia Matei zaczął przychodzić codziennie. Eduard, zamiast wyrzucić go z budynku, pozwolił mu towarzyszyć Valerii podczas terapii. Razem wymyślali zabawy: udawali, że dziewczynka jest baletnicą, a Matei dyrygentem orkiestry. Innego dnia robili zawody w poruszaniu palcami — kto pierwszy ruszy małym palcem, ten wygrywa.
I każdego dnia działo się coś nowego. Najpierw Valeria zaczęła poruszać stopami. Potem kolanami. Aż pewnego popołudnia, gdy Eduard przyszedł po nich do sali, zobaczył scenę, której nigdy nie zapomni.
Valeria trzymała się poręczy i drżącymi nogami próbowała wstać. Matei stał przed nią, trzymając w dłoniach jej ulubioną lalkę.
— Chodź, Valeria, tylko jeden krok. Dla mnie. — powiedział cicho.
Dziewczynka drżała, ale uniosła stopę i… postawiła ją. Potem drugą. I jeszcze jedną.
— Tato! — krzyknęła przez łzy. — Idę!
Eduard poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Nie wiedział, czy to cud, czy przypadek, czy po prostu magia dziecięcej wiary. Wiedział tylko, że ten mały chłopiec odmienił wszystko.
Po kilku tygodniach Valeria chodziła samodzielnie po sali. Cały personel szpitala znał już Mateia — wszyscy pomagali mu, jak mogli. Pielęgniarki przynosiły mu kanapki, portier pozwalał spać w pustym magazynie, a Eduard… Eduard zaczął myśleć o czymś więcej.
Pewnego wieczoru, gdy Matei siedział na ławce przed szpitalem i karmił gołębie resztkami bułki, lekarz usiadł obok niego.
— Matei, powiedz mi… gdzie spałeś, zanim przyszedłeś tu do parku? — zapytał delikatnie.
— W piwnicy starego domu. Ale teraz wolę tutaj. Jest światło, a pani z kuchni daje mi czasem zupę.
— A szkoła? — zapytał Eduard.
Chłopiec wzruszył ramionami. — Nigdy tam nie byłem. Mama zmarła zanim mnie zapisała.
Eduard milczał przez dłuższą chwilę. W końcu westchnął.
— Matei, chciałbyś… mieszkać z nami? Z Valerią?
Chłopiec spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, jakby nie wierzył w to, co słyszy.
— Naprawdę, panie doktorze?
— Naprawdę. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś taki jak ty spał na ławce.
Matei nie odpowiedział. Po prostu rzucił się lekarzowi na szyję i zapłakał.
Kilka miesięcy później, w małym domu na obrzeżach Bukaresztu, rozbrzmiewał śmiech dzieci. Valeria biegała po ogrodzie, a Matei gonił ją, trzymając latawiec. Eduard stał w drzwiach i patrzył na nich z uśmiechem.
Los dał mu coś, czego się nie spodziewał — drugie dziecko. I lekcję, której nie zapomni: czasem cud nie przychodzi od lekarza, lecz od małego serca, które zna tylko miłość.
— Tato! — zawołała Valeria, gdy podbiegła do niego. — Zobacz, Matei nauczył mnie biegać szybciej!
Eduard roześmiał się i przytulił ich oboje.
— Tak, moja kochana. On nauczył nas wszystkich, jak się biegnie — nie tylko nogami, ale i sercem.

