Klara nie powiedziała nic. Wstała powoli, przesunęła dłonią po skroniach, jakby chciała zetrzeć z pamięci to, co właśnie usłyszała. Cisza między nimi była ciężka, ale nie miało sensu jej przerywać. Żadne słowo nie zmieniłoby faktu: on już podjął decyzję.
Lukas podniósł się, chwycił torbę przygotowaną przy drzwiach sypialni i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Drzwi zamknęły się cicho, niemal przepraszająco. Ale dla Klary to brzmiało jak wyrok. Została sama.
Usiadła na kanapie, trzymając dłoń na brzuchu — instynktowny gest ochrony. Dziecko. Nie zdążyła mu powiedzieć. Nie miała szansy. Może nawet nie miałaby odwagi.
Następne dni były jak sen na jawie. Nie jadła, nie spała dobrze. Nie odbierała telefonów. Przyjaciółki dopytywały, koleżanki z pracy pisały, ale Klara nie miała siły odpowiadać. Codziennie jednak powtarzała sobie jedno zdanie: „Muszę iść dalej. Dla niego. Dla dziecka.”
Po tygodniu poszła na wizytę do lekarza. Potem zapisała się na kurs przygotowawczy dla mam. Zaczęła znowu wychodzić z domu, spacerować, oddychać. W dziecku nie widziała problemu — widziała nowy początek.
**
Trzy lata później
Był łagodny jesienny dzień. Klara siedziała na ławce w parku i obserwowała swojego trzyletniego syna — Andrzeja — jak bawi się w piaskownicy. Miał jej oczy, ale uśmiech po ojcu. Ilekroć na niego patrzyła, czuła mieszaninę dumy, wzruszenia i spokoju.
Nie myślała już często o Lukaszu. Czas zrobił swoje — stępił ból i rozczarowanie. Klara nauczyła się być sama, a potem — być szczęśliwa sama. Pracowała jako graficzka, zdalnie. Miała mały krąg zaufanych osób, brała udział w spotkaniach mam. Życie było pełne trosk, ale i prawdziwe.
I właśnie w takim zwykłym dniu, gdy Andrzej przypadkowo wpadł na jakiegoś mężczyznę, podniosła wzrok… i zamarła. To był on. Łukasz. Wyglądał dojrzalej, może nawet lepiej niż kiedyś, ale to były te same oczy. Najpierw zdziwione, potem pełne zrozumienia.
— Klara?
Wstała powoli, z sercem walącym jak oszalałe.
— Cześć, Łukaszu.
— To… twój syn? — zapytał, wskazując chłopca.
Skinęła głową.
— Tak. Ma na imię Andrzej.
W jego oczach pojawiło się poruszenie. Cisza znów zawisła między nimi.
— On… to nasz syn?
Klara odetchnęła głęboko. Trzy lata przygotowywała się do tej rozmowy — nie wiedząc, że kiedykolwiek nastąpi.
— Tak.
Łukasz usiadł na ławce, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś?
— Nie miałam okazji. Wyszedłeś, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. A potem… nie pytałeś.
Patrzyli na siebie. Dwoje ludzi, którzy kiedyś się kochali, teraz połączeni przez coś większego niż oni sami.
— Mogę go poznać? — zapytał cicho.
Klara spojrzała na niego uważnie. W jej oczach nie było nienawiści. Była tylko ostrożność.
— Nie wiem. To nie decyzja na teraz. Będziesz musiał mi pokazać, że jesteś gotów.
— Obiecuję, że nie zniknę znowu.
— Nie chcę obietnic. Chcę odpowiedzialności. Dla niego. Nie dla mnie.
Łukasz wstał i popatrzył na chłopca, który śmiał się radośnie, z piaskiem we włosach.
— Może… zacznijmy od kawy? Powiesz mi coś więcej o nim. I o sobie.
Klara uśmiechnęła się lekko.
— Dobrze. Ale tylko kawa. Reszta — zobaczymy z czasem.
I tak, w zwykłym parku, między liśćmi opadającymi z drzew i śmiechem dzieci, dwie rozdzielone drogi zaczęły się znów przecinać — nie tak, jak dawniej. Może… dojrzalej. Prawdziwiej.

