Następnego ranka Laura założyła duże…

Następnego ranka Laura założyła duże, ciemne okulary przeciwsłoneczne, związała włosy w niedbały kok i wyszła z mieszkania z chłodną determinacją w oczach. Powietrze było rześkie, pachniało wilgocią i metalem. Nie czuła zimna, tylko napięcie, które ściskało jej żołądek. Szła kilka metrów za Jamesem, który, jak zwykle, nie oglądał się za siebie. Był pewny siebie, spokojny, jak ktoś, kto nie ma nic do ukrycia. Albo kto myśli, że nigdy nie zostanie złapany.

Kiedy zobaczyła, jak wsiada do czarnego samochodu, wyjęła telefon i otworzyła aplikację, która pokazywała sygnał z lokalizatora ukrytego w jego teczce. Czerwony punkt na ekranie powoli przesuwał się po mapie. Laura wzięła taksówkę i poprosiła kierowcę, by trzymał dystans. Nie po raz pierwszy czuła, że serce bije jej jak młot — ale tym razem to nie był strach. To była potrzeba prawdy.

Po niemal godzinie James zatrzymał się przed eleganckim budynkiem z kawiarnią na parterze. Na tabliczce przy wejściu widniał napis: „Biuro Doradztwa Finansowego – Investments”. Laura wysiadła i stanęła w cieniu drzew. Po kilku minutach z kawiarni wyszła kobieta. Wysoka, brunetka, o pewnym kroku i miękkim uśmiechu. James podszedł do niej i przytulił. Nie jak do koleżanki. Jak do kogoś, kogo zna bardzo dobrze.

Laura poczuła, jak coś w niej pęka. Cały świat zatrzymał się na sekundę. Wszystkie ich wspólne chwile — wyjazdy, rozmowy, wieczory przy winie — rozsypały się jak szkło. Zamiast wybuchnąć, zrobiła krok w tył. Nie teraz. Jeszcze nie. Teraz potrzebowała dowodów.

Śledziła ich do restauracji w bocznej uliczce. Przez szybę widziała, jak siedzą naprzeciwko siebie, jak on łapie ją za rękę, jak się śmieją.

„Nie, to nie współpracownica,” pomyślała gorzko. „To ona.” Zrobiła zdjęcie telefonem, jej palce lekko drżały.

Po obiedzie rozeszli się w różne strony. Laura podeszła do kelnerki i zapytała spokojnie:

— Przepraszam, ten pan, który przed chwilą tu był, przychodzi często?

Dziewczyna uśmiechnęła się. — O, pan James? Tak, dwa razy w tygodniu. Zawsze z tą samą panią, Marią… Maria Mihalache, z biura M&M Investments.

Laura zapamiętała imię. Maria Mihalache. Brzmiało elegancko. Brzmiało jak problem.

Wieczorem James wrócił do domu. Laura siedziała na kanapie, jakby nic się nie stało.

— Jak w pracy? — zapytała cicho.

— Ciężko. Spotkania, stres, klienci trudni. Dlaczego pytasz?

— Tak po prostu.

Obserwowała go. Każdy jego gest, każde słowo wydawało się kłamstwem. Gdy zasnął, cicho otworzyła jego teczkę. Między dokumentami znalazła umowę z logo M&M Investments. I rachunek bankowy. Wpłata: 200 000 euro.

Dwie osoby uprawnione do konta: James Carter i Maria Mihalache.

Krew uderzyła jej do głowy. To była zdrada. Ale nie tylko miłosna. Finansowa. Zimna, wyrachowana, obrzydliwa.

Następnego dnia Laura poszła do banku. Z uśmiechem, z jakiego korzystają tylko kobiety, które już podjęły decyzję. Znała numery kont, znała firmowe przepływy. Po kilku godzinach miała przed sobą wydruk. W ciągu pół roku James wypłacił w gotówce prawie 300 000 euro. To był jego „projekt”.

Wieczorem przygotowała kolację. Świece, wino, talerze elegancko ustawione. James był zaskoczony.

— Z jakiej okazji? — zapytał, zdejmując marynarkę.

— Pomyślałam, że miło byłoby wreszcie spokojnie porozmawiać.

Usiedli naprzeciwko siebie. Laura nalała mu wina.

— Powiedz mi, James… kim jest Maria Mihalache? — zapytała nagle.

Szklanka w jego dłoni zadrżała.

— Co? Skąd to nazwisko?

— Nie udawaj. Wiem o wszystkim. I tym razem nie masz jak się wymigać.

Przez chwilę milczał, szukając w oczach żony cienia słabości. Ale widział tylko chłód.

— To tylko współpracownica, Laura.

— Współpracownica z kontem na dwieście tysięcy euro? — przerwała mu ostro. — Czy może nowa partnerka, z którą planujesz sobie życie na mój koszt?

Nie odpowiedział. Opuścił głowę.

— Przez rok żyłeś z moich pieniędzy — mówiła dalej spokojnie. — Spałeś w moim łóżku, nosiłeś ubrania, które ja kupiłam. Ja spłaciłam twoje długi. I przez ten czas odkładałeś na nią.

James podniósł wzrok.

— Nie chciałem tak… To się wymknęło spod kontroli. Maria mnie rozumiała…

— Tak, pewnie. A ja byłam tylko bankiem i kucharką, prawda? — uśmiechnęła się gorzko. — Wiesz, co jest najgorsze? Że ci wierzyłam.

Z torby wyjęła cienką teczkę i położyła ją na stole.

— Tu są papiery rozwodowe. I jeszcze jedno: wszystkie konta są już zablokowane. Ani euro nie trafi do twojej „partnerki”. Wypłaciłam wszystko dziś rano.

— Laura, nie możesz! — wybuchł.

— Oczywiście, że mogę. To moje pieniądze. Ty chciałeś grać podwójną grę, teraz graj sam.

James wstał gwałtownie, przewracając kieliszek.

— To nie tak! Maria to inwestorka! Chciałem rozwinąć firmę, zainwestować, to miało być dla nas!

— Dla nas? — powtórzyła z ironią. — Ciekawe, dlaczego wtedy konto jest tylko na was dwoje.

Zamilkł. Nie potrafił wymyślić już żadnego kłamstwa.

Laura wstała i odsunęła krzesło.

— Jutro zadzwoni do ciebie mój prawnik. Dzisiaj możesz spać gdzie chcesz, ale nie tutaj.

Nie próbował jej zatrzymać. Zebrał kilka rzeczy i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Laura długo siedziała w ciszy. Płomień świec drżał. Wino w kieliszku stało się czarne. Czuła zmęczenie, ale też dziwny spokój. Pierwszy od dawna.

Kilka dni później dostała maila. Nadawca: Maria Mihalache. Temat: Przepraszam.

W treści tylko kilka zdań:

„Nie wiedziałam, że jest żonaty. Powiedział, że jesteście po rozwodzie. Zabrał mi pieniądze, tak jak pani. Zgłosiłam to na policję. Myślę, że powinna pani wiedzieć.”

Laura czytała wiadomość kilka razy. Potem się uśmiechnęła. Nie ze szczęścia. Z ulgi. Bo już nie musiała nienawidzić. Wszystko stało się jasne — James nie był nawet zdolny do lojalności wobec swojej kochanki.

Minęły tygodnie. Firma Laury zaczęła prosperować lepiej niż kiedykolwiek. Nocami spała spokojnie, pierwszy raz od lat. W sobotę, wracając z pracy, weszła do małej kawiarni na rogu. Pachniało kawą i wanilią. Przy stoliku obok siedział mężczyzna z książką — tę samą, którą ona kiedyś zostawiła otwartą w tamten burzliwy wieczór. Ich spojrzenia się spotkały.

Nie było w tym iskry, obietnicy, ani romansu. Tylko cicha, spokojna obecność. Jakby los chciał powiedzieć: „Już wystarczy bólu.”

Laura zamówiła cappuccino i spojrzała przez okno. Śnieg powoli spadał na dachy, a latarnie odbijały się w mokrych chodnikach. Myślała o tym, jak łatwo można stracić siebie, gdy próbujesz ratować kogoś, kto tonie z własnej winy.

Uśmiechnęła się lekko.

Może niektóre historie muszą się spalić do końca — żeby w popiele mogło urosnąć coś prawdziwego.

I po raz pierwszy od bardzo dawna, Laura poczuła, że oddycha pełną piersią.

Related Posts