Jestem starszym mężczyzną, mam 59 lat. Ożeniłem się w wieku 19 lat. Byłem mężem mojej żony przez 40 lat. Przeszliśmy przez wiele:
kłóciliśmy się, zamierzaliśmy się rozwieść, rozstaliśmy się na jakiś czas, a potem znów się pogodziliśmy. Krótko mówiąc, przeszliśmy przez ogień, wodę i mosiężne sztachety. Ale jestem z moją żoną nie z powodu silnej miłości.
Po prostu ją polubiłem i poprosiłem o rękę. Nigdy w życiu nie byłem zakochany, zawsze naśmiewałem się z moich przyjaciół, którzy mówili o swoich dziewczynach, jakby były niebiańskimi istotami. Nigdy tego nie rozumiałem.
Dopóki jej nie poznałem. Z nią żyłem w nowy sposób. Moje życie nabrało nowych barw, poczułem się jak młody 20-latek.
Moja żona mówi, że powinienem opuścić rodzinę, ale nie mogę tak po prostu wstać i przekreślić wszystkiego, czym żyłem przez cały ten czas. Poza tym, jeśli odejdę do nowej żony, nikt z mojej rodziny mnie nie zrozumie.
A słyszałem historie, kiedy mężczyzna odchodzi do młodej kochanki, a ona go zostawia, a on zostaje przy zepsutym korycie. Ale żeby coś znaleźć, trzeba z czegoś zrezygnować. Jestem pomiędzy dwoma ogniami.
Po obu stronach są moje ukochane kobiety. Jedna dawała mi swoją miłość i opiekę przez całe 40 lat. Wspierała mnie, smuciła się ze mną i cieszyła z moich osiągnięć.
Nie jest już tylko moją żoną, ale kimś więcej. Jestem już jej pewien. A druga to powiew świeżości. Nadała mojemu życiu nowy sens, szara codzienność ustąpiła miejsca zabieganym dniom.
Nie wyobrażam sobie dnia bez niej. Mogę z nią rozmawiać o wszystkim, mogę leżeć z nią w domu całymi dniami, mogę żyć chwilą. Ale jest pewien problem. Postawiła mnie przed wyborem: albo zostawię żonę i zostanę z nią, albo ona zostawi mnie. Obie opcje są mi obce. Nie mogę ich stracić.
Jak mogę podjąć decyzję w takich okolicznościach, powiedz mi. Życie to dziwna sprawa… Żyję sobie spokojnie od 59 lat, a tu bum, mam taką zagadkę.
W mojej głowie kłębią się argumenty z obu stron, pomysły są skrajnie sprzeczne. W jednej sekundzie myślę jedno, a w następnej drugie. Boję się, gdy myślę o tym, jak bezbronni jesteśmy my, mężczyźni, wobec “płci pięknej”.