Mieszkałam z mężem przez 10 lat bez dzieci. Mój mąż nie mógł mieć dzieci. Oczywiście było to dla mnie przykre, ale starałam się o tym nie mówić, ponieważ wiedziałam, jak ciężko było mojemu mężowi usłyszeć, że nasza rodzina nie jest wartościowa z jego powodu.
Po 10 latach takiego życia poważnie pomyślałam o adopcji dziecka. Mojemu mężowi nie było to obce, zgodził się natychmiast. To było tak, jakbyśmy oboje czekali, aż jedno z nas zaproponuje adopcję dziecka, aby drugie się zgodziło.
Mieliśmy trzypokojowe mieszkanie, przeznaczone tylko dla nas dwojga i chcieliśmy usłyszeć w nim płacz dziecka. Bez dziecka było bardzo pusto. I przez 10 lat żyliśmy w takiej pustce.
Współczuję tym, którzy mnie rozumieją, ale to straszne patrzeć na inne kobiety bawiące się ze swoimi dziećmi i uświadamiać sobie, że ty tak nie będziesz miała, nie jest ci to pisane i koniec – natura tak zdecydowała. Stało się, stało się. Pojechaliśmy do sierocińca.
Mój mąż poprosił mnie, abym weszła sama, ponieważ płakał od drzwi. Gdy tylko weszłam do pokoju, w którym bawiły się dzieci, mój wzrok natychmiast skupił się na jednej dziewczynce w wieku 5-6 lat. Siedziała na podłodze i smutno bawiła się małymi lalkami, ignorując otaczających ją ludzi.
Później dowiedziałem się, że miała na imię Olena, miała 5 lat, a jej rodzice zmarli, gdy miała 3 lata. Młoda para trafiła do DTP, które odebrało im życie.
Od tego czasu dziewczynka mieszka w sierocińcu. Poszedłem się z nią spotkać, ale była bardzo zamknięta. Rozumiałem to wszystko, wiedziałem nawet, że pierwszego dnia się ze mną nie skontaktuje. Wiedziałem, że Olena jest moją córką.
Nie chciałam nawet myśleć o innych dzieciach. Mała Oleńka, ze swoimi wielkimi oczami i ciemnoblond loczkami, od razu wydała mi się tak bliska, że zaczęłam odwiedzać ją codziennie. Nie komunikowała się ze mną prawie wcale.
Od dwóch tygodni chodziłam, siadałam obok niej, opowiadałam jej zabawne historie z mojego życia, próbowałam się z nią zaprzyjaźnić, ale to nic nie dawało… Ręce powoli mi się poddawały. Mój mąż denerwował się o mnie.
On również widział Oleńkę kilka razy. Czekaliśmy, aż się do nas odezwie, ale ona rzadko patrzyła nam w oczy. Tak bardzo przywiązałem się do tej dziewczyny, że odwiedzałem ją przez cztery miesiące. W tym czasie nie odezwała się do nas ani słowem.
Oczywiście rozumiałem, że potrzebowała czasu, ale czy komunikacja ze mną była dla niej tak rzadka, że nie chciała ze mną rozmawiać przez całe 4 miesiące. Potem pomyślałem, że mnie nie lubi i nie czułaby się komfortowo w tym samym domu co my.
Postanowiłam nie krzywdzić ani siebie, ani dziecka. Pewnego dnia znów przyszłam do sierocińca, ale tym razem po to, by się pożegnać. Idąc do Lenoczki, powiedziałam: “Cóż, moja droga, to nasze ostatnie spotkanie. Widzisz, prosiłam cię, żebyś mówiła do mnie mamo. Jestem kochana. Wybacz mi.
Prawdopodobnie już cię nie zobaczę… na razie. Gdy tylko się odwróciłam, odezwała się: “Mamusiu, proszę, nie zostawiaj mnie. Porozmawiam, ale nie zostawiaj mnie tutaj”. Upadłam na kolana i ze łzami w oczach przytuliłam moje dziecko.
Okazało się, że jej koleżanka, Tenechka, została oddana do przedszkola, bo była niegrzeczna w nocy. Olena myślała, że jak będzie siedzieć cicho i nie hałasować, to ją polubią i szybko zabiorą –
Oczywiście, że nie, kochanie. O czym ty mówisz? Zawsze będziemy razem, słyszysz mnie? Obiecuję ci”, krzyczałam, szlochając i krztusząc się.